DON BOSCO MAKULULU CHILDREN'S HOME
Dom dziecka dla chłopców ulicy,
wokół którego skupia się moje życie tutaj, nie jest zwykłą placówką pomocową. Zamysłem
jest tworzenie wspólnoty opartej na modelu rodziny. Rodziny w której każdy ma
swoje miejsce, każdy jest przyjęty ze swoim bagażem doświadczeń i swoją
historią. Chłopcy, którzy są zabierani z ulicy to w większości sieroty i półsieroty,
czasem wychowywani przez dziadków lub dalszą rodzinę. Z kolejnym tygodniem bliżej
poznaję pojedyncze historie. Mama zmarła, tato odszedł do innej kobiety, mają
rodzeństwo, ale nie są pewni ile sióstr i braci, ktoś jest ostatnim z
dziesięciorga dzieci, komuś właśnie zmarła 21-letnia siostra.
W domu chłopcy nie tylko mają
zapewnione podstawowe rzeczy, takie jak dach nad głową, jedzenie i ubrania. Co ważne
mają możliwość uczęszczania do szkoły, dla niektórych po raz pierwszy w życiu. Ze
względu na dużą liczbę uczniów, obecnie około 780, zajęcia odbywają się w
trzech zmianach, pierwsza o 7 rano, kolejne o 9.30 i 12.00. Chłopcy, którzy
chodzą na pierwszą zmianę to głównie Ci najstarsi i najbardziej zdyscyplinowani.
Już na porannej mszy są w szkolnych ubraniach, a przed salą leżą naszykowane
książki. Szybko jedzą śniadanie, wzrokiem odprowadzam ich na szkolny plac. Każdy
dzień uczniowie zaczynają od zgromadzenia się właśnie na placu szkolnym, gdzie
mają apel, modlą się, śpiewają, później razem z nauczycielami rozchodzą się do
klas. Dotarcie do szkoły kolejnych wiąże się z niemałym wysiłkiem. Są dni, kiedy
sprawnie biorą prysznic, zakładają mundurki i kompletują wszystkie potrzebne
rzeczy, a są dni kiedy szukamy ich po całym placu, a po odprowadzeniu do szkoły
wracają jeszcze kilka razy, bo zapomnieli książki, maseczki czy ołówka. Bywa,
że w ogóle do niej nie docierają. Przypomina to zabawę „w chowanego”. Ołówek - najbardziej
pożądany przedmiot rano i najczęstsza wymówka…nie mam, zgubiłem…zaginął…On mi wziął…opiekun
mi zabrał i schował. Każdego dnia to samo…
Jak to w rodzinie, chłopcy mają swoje obowiązki. Sprzątają,
pomagają w przygotowaniu posiłków, dbają o ogród w którym
uprawiają m. in. pomidory i okrę, oraz o zwierzęta, takie jak króliki, kaczki i
kury. Dwa razy w tygodniu robią pranie i prasują. Piorą wszystko ręcznie:
ubrania, buty, koce na których śpią, plecaki, Niektórzy robią to bardzo
dokładnie, tak że czasem sama czuję się zawstydzona. Starsi pomagają młodszym. Pożyczają
sobie ubrania i buty, co wprowadziło niemałe zamieszanie w moją próbę uczenia
się imion. Początkowo starałam się ich zapamiętać po ubraniach, np. w żółtych
spodniach przeważnie chodził Abraham, a w niebieskiej sportowej koszulce England.
Gdy zobaczyłam znaną mi koszulkę, ale inną twarz, miałam problem.
W domu chłopcy mają także zajęcia z nauki gry na instrumentach, naukę śpiewu, oraz lekcje języka angielskiego, które prowadzimy razem z drugą wolontariuszką Moniką. Bardzo lubią rysować, raz w tygodniu mamy zajęcia, na których chłopcy mogą rysować, kolorować, wyklejać czy składać statki z papieru. Są bardzo uzdolnieni, staramy się stworzyć im warunki do tego by odkrywali swoje talenty, by poznali coś więcej ponad to co znają z ulicy.
Oczywiście to nie jedyne ich oblicze, jest też i takie,
gdzie walczą ze sobą, kłócą się, konkurują, biją się, czasem aż do krwi. Tworzą
grupy, młodsi noszą starszym książki do szkoły, czasem coś komuś ginie.
Tutaj ściera się namiastka domu z brutalnym i szorstkim życiem
ulicy. Nie umieją rozmawiać, od słów szybsze są pięści.
Don Bosco Makululu Children’s
home to duża rodzina, 40-tu rozbójników, księża i wychowawcy. Próbujemy z
Moniką wnieść trochę ciepła w ten męski świat…
Komentarze
Prześlij komentarz