Chłopaki z Ciloto
Jacy są?
Czy wystarczy powiedzieć, że
niezwykli i pełni energii? Czy tacy jak miliony innych dzieci na całym świecie?
Czy w Polsce nie ma ubogich dzieci, że trzeba szukać aż tak daleko? Pewnie nie
tylko te, ale i wiele innych pytań rodzi się w głowach osób słyszących o
dzieciach Afryki.
Pierwsze wrażenie spotkania z chłopcami
to niekończące się „…give me, …give me pencil, give me rosary, give me something”.
Z czego to wynika? Czy to kwestia tego, że biały człowiek kojarzy się tu z pieniędzmi? Czy trudne doświadczenia zrodziły w nich takie poczucie krzywdy, że uważają iż wszystko im się należy? A może przyczyną są lata spędzone na ulicy? Niektórzy wyrzuceni z domów szybko musieli nauczyć się twardego i brutalnego życia ulicy. Kradzieże i żebranie o każdy grosz. „One kwacza, one kwacza, one kwacza” - powtarzane jak mantra. Tego są nauczeni. Żebrania o pieniądze na jedzenie dla siebie i swojej rodziny.
Bywają zaborczy, zazdrośni, w
zabieganiu o uwagę opiekunów nachalni. Niektórzy z kolei tak zamknięci i
nieśmiali, że gdy złapię ich wzrok to się tylko uśmiechają i odwracają głowę. Czasem
sami wymierzają sprawiedliwość i trzymają porządek. Ci, którzy są starsi i mieszkają
tu dłużej, tłuką po głowach młodszych stażem kolegów, gdy Ci źle się zachowują. Tak
jak potrafią, dbają jedni o drugich. Po
swojemu, po męsku. Ci chłopcy bardzo szybko musieli dorosnąć. W pierwszym kontakcie
ich zachowania są trudne do zrozumienia, mogą dziwić. Gdy się poznaje bliżej
ich historie, wiele się wyjaśnia.
Jeden z chłopców opowiada, że gdy miał cztery miesiące jego rodzice się rozwiedli. Matka wyrzuciła go jak niepotrzebny worek ze śmieciami przed bramę i odeszła. Do domu zabrała go z powrotem babcia i to dziadkowie opiekowali się nim i jego młodszym bratem. Ojciec pił i bił. Chłopak w wieku 6 lat zaczął uciekać na ulicę, zabierał ze sobą również brata. Tam nauczył się kraść i żebrać. Otarł się o różne używki. W Ciloto bywa różnie, ale gdy pytam czy chciałby wrócić do tego co wcześniej patrzy na mnie ze zdziwieniem i się śmieje: „Jakbym w ogóle mógł chcieć tam wrócić?” Tak niedorzeczne wydało mu się to pytanie. Ma tutaj wszystko czego potrzebuje, drugi dom, jest otoczony troską, ma możliwość chodzić do szkoły. Jest tu też sporo obowiązków i pracy przed czym na początku uciekał i czego bardzo nie lubił. Czy polubił? Chyba nie, ale już się przyzwyczaił.
Są…naprawdę pełni życia i radości.
Z nietuzinkowym poczuciem humoru i bardzo wszystkiego ciekawi. Od wczesnego
ranka słychać ich ożywione głosy. To zbyt mało powiedzieć że po prostu
rozmawiają, czasem poziom emocji jaki osiągają w swoich dyskusjach odpowiada temu
na stadionie piłkarskim. Po swojemu tłumaczą mi co się dzieje, patrzą ufnie i
przekonująco zapominając, że niezależnie od tego ile razy mi powtórzą i jak dokładnie
wypowiedzą zdanie w icibemba…i tak nie zrozumiem. To im nie przeszkadza. Są bardzo
kreatywni w tworzeniu nowych angielsko-bemba zwrotów, a czasem po prostu biorą
za rękę i pokazują dokładnie o co im chodzi.
Kochają piłkę nożną. Południowy upał,
ani ulewy pory deszczowej nie są w stanie ich zatrzymać w budynku, a mnie
ogromną przyjemność sprawia oglądanie ich wyczynów. Chłopcy podzieleni są na
drużyny, każda z nich ma swoje stroje i co jakiś czas rozgrywamy lokalną ligę. Na boisku panuje raczej chaos zamiast
taktycznej gry, zdarzają się ostre wymiany zdań, ale ileż przy tym pozytywnej
rywalizacji. W za dużych koszulkach grają nawet Ci najmniejsi. Na koniec
wybieramy najlepszych zawodników.
Niezwykłe to obserwować ich zmianę
pod wpływem okazanego zainteresowania i poświęconego czasu. Chłopiec, który jeszcze
trzy miesiące temu podczas wieczornej nauki spał pod krzesłami, jeżeli w ogóle
dotarł do sali, dzisiaj sam przychodzi pokazać zeszyty i odrobioną pracę domową.
Już nie muszę męczyć pytaniami o szkołę, bo sam zaczyna opowiadać. Drugi mały
łobuz, który jeszcze nie składa liter, tak bardzo chce czytać, że przynosi
książkę, otwiera i zaczyna recytować Litanie do Najświętszej Maryi Panny. To
zna na pamięć, a przynajmniej początek. Zerka na mnie z uśmiechem na twarzy i
sprawdza czy go słucham.
Jak wiele znaczy tutaj czas im
poświęcony i stworzenie bezpiecznego miejsca, gdzie mogą wzrastać i się rozwijać.
Pod względem tych potrzeb są pewnie jak wspomniane miliony innych dzieci na
świecie. Jednak każdy z nich to osobna trudna historia. Dramat jednego
konkretnego dziecka staje się nagle centrum wszystkiego i nie da się go ominąć.
Jak czytam to jakbym tam był. Dziękuje
OdpowiedzUsuń